Mateusz Staszek (Skaven)
Wódz Ishik z Klanu Rictus był sędziwym, bogatym szczurem. Trzy jamy rozrodcze pełne samic, nora z dwoma komnatami tylko to jego własnego użytku i depozyt spaczeni w największym magazynie w Skavenblught. Ishik był szczęśliwym szczurem. O to szczęście jednak zabiegał latami – walcząc na wielu wyprawach, wykazując się niebywałym męstwem, pokonując wrogów Skaveńskiego Imperium. Owszem, nie raz uciekał z pola bitwy z podkulonym ogonem. Ale to przecież nie było tchórzostwo, a wręcz zaradność i odwaga. Uciekasz by żyć. A gdy żyjesz to przedłużasz szansę na sukces.
Jednak każda passa musi się kiedyś skończysz. Ishik myślał, że dożyje końca swych dni w spokoju, jedząc i kopulując. Jednak był w błędzie…
Rada Trzynastu wysłała rozkaz o nowej wyprawie wojennej. Kiedy Ishik usłyszał plotki o tym rozkazie – o długiej, męczącej wyprawie za Wysokie Góry, w których żyją pokurcze, jego stara rana z bitwy w kanałach Nuln zabolała piekielnie. Miał przeczucie, że coś niedobrego wkrótce się wydarzy…
I niestety nie mylił się. Wysłaniec Rady, Szary Prorok Essquik, przybył do nory Ishika wieczorem następnego dnia…
-Ishiku, mój bracie-kuzynie, jak miewa się twoje futro tą zimową-mroźną porą? – zabrzmiał pisk Szarego proroka już na samym wejściu
-Essquik, ty podły-marny szczurze-śmieciu. Obyś zdechł-zdechł marnie. Czego chcesz od starca-mędrca?
-Ishik…Ishik błagam-proszę, litości… nie zaczynaj znowu. Nuln było dawno-dawno. Myślałem żeś zapomniał o tych historiach-krzywdach…
-Zdychaj-zdychaj marnie-najgorzej Essquik, nie mam ochoty z tobą gadać tyle-dużo. Do rzeczy padlino-gnoju!
-Jak sobie życzysz-pragniesz Ishiku… Zapewne słyszałeś o nowym zarządzeniu-rozkazie Rady. Wielka-ogromna wyprawa! Za Wysokie Góry po chwałę-sławę-zwycięstwo! Przychodzę tu do ciebie by powierzyć ci to zadanie! Będziesz dowodził naszym dzielnym wojownikom ten ostatni raz! O wielki-słynny, zazdrość podgryza mój ogon… jakże chciałbym być na twoim miejscu! Zaszczyt to niebywały-największy. Tak-tak, Ishiku. Ruszasz na wojnę! Wojna-zwycięstwo-tryumf! Ishik Zwycięzca!
-Oby twoje samice były tak jałowe jak najniższcze poziomy kopalni Skavenblight.– Ishik aż zapluł futro ze zdenerwowania – Zgin-przepadnij-zdechnij na zawsze-do końca! Przecież ja jestem stary-mądry szczur. Leżę-odpoczywam teraz. Wojna-śmierć nie dla mnie. Dla młodych-ambitnych szczurów – opowiedział zezłoszczony niespodziewanym obwieszczeniem Ishik – Essquik, ty poczwarko ślepych szczurokretów. Nienawiść po grób-śmierć.
-Ależ Ishiku, mój kuzynie-bracie. Rada wskazała ciebie jako doświadczonego-mądrego wodza-generała…-zasyczał podstępnie Szary prorok gładząc delikatnie swoją siwą bródkę.- Ta wyprawa to sprawa dla Rady wielka-istotna. Trzeba odnaleźć artefakt-magiczność starożytną-pradawną. Ty, Ishiku, genialny-mądry dowódco-wodzu przyniesiesz go z powrotem do Skavenbilght. I – tutaj Essquik skłonił się w pas – będziemy kłaść się u twych tylnych łap, kuląc ogony w służalczym uwielbieniu. Będziesz największy-najlepszy!
Ishik podrapał się w zadumie po przerzedzonym futrze na czubku głowy.
-Hmmm, brzmi to kusząco… Rada, mówisz-donosisz wskazała Ishika na wybrańca-wodza?
-O tak-tak! Mój kuzynie-bracie! Twoja reputacja dotarła do nich z prędkością spaczeniowej błyskawicy zaraz po twoich bitwach z człeczynami z Remas. Rada chce wykorzystać twoje zdolności dowódcze-taktyczne. Tylko ty możesz sprostać-podołać zadaniu! – Essquik uśmiechnął się chytrze.
Jednak Ishik nie zauważył podejrzanego uśmiechu Proroka. Jego myśli wędrowały zupełnie gdzie indziej. Jego połechtane ego nadęło się do granic możliwości. Essquik mówił prawdę – Ishik jest wielkim taktykiem a wojowie Klanu Rictus uwielbiają go. Oczywistym jest że Rada Trzynastu wybrała jego do tak wielkiej wyprawy. Nie ma lepszego wyboru niż Ishik Niezwyciężony. Ishik Pogromca! Ishik Zdobywca!! Ishik Tryumfator!!!
-Essquik, mój drogi-kochany bracie-kuzynie. Kiedy wyruszam? – zapytał rozpromieniony i wyraźnie podekscytowany Ishik. Jego wcześniejsze zdenerwowanie całkowicie zniknęło.
Essquik uśmiechnął się pod nozdrzem… – Właściwie, to już-zaraz, mój drogi-kochany Bracie-kuzynie…
….
Godzinę później w norze Szarego Proroka Essquika. Essquik wylegiwał się na łożu i rozmyślał…
Był glad. Jakże łatwo było zmanipulować Ishikiem. Wystarczyło kilka pięknych słówek. Kilka pochwalnych zdań na temat jego dawnych bitew, a Ishik uwierzył że jest o swojej sile i reputacji.
Co za durna mysz polna z tego Ishika. Gdyby tylko wiedział, że Rada trzynastu dała mu wolną rękę w wyborze wodza nadchodzącej wyprawy. Miał wybrać najzdolniejszego i najsprytniejszego szczura, który podoła zadaniu. Ishik, gdyby był może trzy lata młodszy, nadał by się jak ulał. Ale lata jego świetności dawno minęły, a jego wyliniałe futro było smutnym znakiem upływającego czasu. Ishik niewątpliwie polegnie. Nie uda mu się spełnić oczekiwań Rady. To zadanie było zbyt trudne. Wysokie Góry są daleko, a niebezpieczeństw masa. A kiedy Ishik będzie martwy, to on, Essquik był pierwszym w kolei do odziedziczenia majątku Ishika. Piękna nora, tyle samic i ten słodki Spaczeń. Tak, Ishik zginie marnie, a Essquik będzie jeszcze bardziej bogaty…
Essquik pogrążał się w marzeniach i powoli ogarniał go błogi sen…
Jan Mielczarski (Chaos Warriors)
Ognisko z wolna dogasało, a lodowaty północny wiatr wył opętańczo w koronach świerków. Jednak trzech potężnie zbudowanych, skupionych wokół paleniska mężczyzn ani myślało układać się do snu…
Jeden z nich uważnie wpatrywał się w mrok i liczył migoczące w oddali punkciki. Odwrócił się do kompanów, a jego oczy błyszczały niezdrowym blaskiem.
-Sigtrygg, Borg, poźrzyjcie… jak okiem sięgnąć ogniska! Siła wojów musi zdążać pod Jego sztandary. Kulowie, Kurganowie, Dolganie, Khazagowie … Jak i my wszyscy ciągną nad Dødfjord – tam przykazał się stawić. Jeszcze dzień drogi i będziemy na miejscu. Okręty już czekają. Bogowie wzywają na wojnę, niebawem topory nasze skosztują krwi!
-Ano słusznie prawisz Haakonie -odparł Sigtrygg – będzie krew, będzie mord, świat jeszcze raz zadrży kiedy ruszymy. A potem kto wie…może czyny nasze zwrócą uwagę Niszczycielskich Potęg, i któraś zechce nas naznaczyć. Ba, może kiedyś spośród nas wyjdzie ten, który stanie u Jego boku, a kiedy przyjdzie pora, wystąpi przeciw niemu, by przed Krwawym Bogiem w boj…-
-Zawrzyj mordę Sigtrygg – odezwał się nieswoim głosem Borg – to Nørdra Rzeźnik. Kto stanie przeciw niemu jest już trupem. Wielu próbowało…ich czaszki leżą dziś u stóp spiżowego tronu Krwawego Boga. Tylu chrobrych mężów nie rusza na tą wyprawę bez powodu. Wiedzą, że Nørdra idzie po ten pradawny oręż, o którym ostatnio było głośno. Bacz tedy, co mówisz, bo choć dokoła nas nieprzebyty bór, nigdy nie wiesz, KTO tego słucha.
Na te zuchwałe słowa Sigtrygg odruchowo sięgnął po sax[1], ale w spojrzeniu i głosie Borga było coś złowrogiego, coś nie z tego świata, coś co każdego przesądnego Norsmena przyprawiało o lodowaty dreszcz.
ONI słuchają…
——–
[1] Długi nóż
Maciej Samosiej (Dwarfs)
Snorri Strongenfeld zwany Kamiennym Toporem, powoli z namaszczeniem otworzył Księgę Uraz swojego klanu. Poszukał miejsca oznaczonego zasuszonym uchem Krugana Rozgniatacza Czaszek. Uśmiechnął sie w myślach do siebie wspominając zwycięstwo nad hordą chaosu, które pozwoliło mu wykreślić kolejny wpis z księgi. Powoli zaczął czytać od miejsca w którym skończył ostatnio…
“…Onego roku 4586, w drugim miesiącu lata, 23 dnia Onego miesiąca Gorzelnia Klanu Yordling została podstępnie zaatakowana przez plugawe orki z klanu Złamanego Pazura. W niecnym ataku tym zginęło 46 dzielnych synów klanu, których imiona spisane są poniżej, z Thorekiem Yordlingiem, ojcem klanu na czele. Zniszczona gorzelnia warta była 8560 Królewskich Dukatów Karaz-A-Karak. Utracono także 47 beczek przedniego ale Yord XXXX, 62 beczki Lagera Yord XX oraz 85 dzbanów spirytusu Yord NNNNN. Klan Yordling będący wasalem klanu Strongenfeld od 52 pokoleń domaga się pomszczenia zdrady na plugawych orkach…”
Dalsze czytanie przerwał mu młody Norri wchodząc do namiotu.
-Ojcze – Snorri nie był jego ojcem. Byli kuzynami i w zasadzie był starszy od niego jedynie 20 lat, jednak etykieta klanu Strongenfeld nakazywała zwracanie sie w ten sposób do każdego władcy Góry Pięciu Kamieni.
-Norri? Czy Rorek Biały Kieł już wrócił?
-Tak Ojcze. Przynosi dobre wieści.
-Niech wejdzie.
Norri skłonił się lekko i wyszedł. Nie minęła chwila w której mógłbyś wyrecytować wszystkie runy Khazalidu, gdy wejście znowu się rozchyliło. Pierwszym co weszło do namiotu, była potężna postawiona na irokeza biała grzywa. Tak, Rorek należał do kasty Slayerow. Był najstarszym i najlepszym z nich w Kaplicy Grimnira na Górze Pięciu Kamieni. Jednak w przeciwieństwie do zwyczaju, nie farbował swych włosów na kolor pomarańczowy. Niektórzy mówili ze chciał tym podkreślić swój wiek, inni ze w powziętej przysiędze zobowiązał się nie farbować włosów, jako oznaka potężnej hańby która na nim ciążyła. Jaka była prawda, wiedział tylko on i waleczny Grimnir.
Krasnolud był w zasadzie kwadratowy. Szeroki w barkach prawie tak jak wysoki. Jego imię pochodziło od nad wyraz dużego zęba, który obecnie był przewiercony, tak aby moc przytroczyć do niego łańcuch, którego drugi koniec zahaczony był o ucho. Rorek był kiedyś dowódcą gwardii jego ojca, Młotodzierżcą. Powziął przysięgę Slayera gdy podczas zasadzki zastawionej przez nocne gobliny z klanu Czerwonego Pająka został ranny a jego lord – ojciec Snorriego i poprzedni władca twierdzy – zginął. Tej hańby Rorek nie mógł sobie wybaczyć.
–Ojcze – za każdym razem gdy młody Strongenfeld słyszał pozdrowienie od Białego Kła, było to jeszcze dziwniejsze niż od każdego innego członka klanu. Slayer był starszy od niego ponad 150 lat.
–Roreku, jakie wieści?
–Są tam. Widzieliśmy ich w dolinie. Wyrżnęliśmy plugawy patrol wyznawców mrocznych bóstw. Jest tam ich cala armia… – Rorek zamilkł nagle. Snorri dokładnie wiedział dlaczego. Jego przysięga Slayera nakazałaby mu ruszyć samotnie na wyznawców chaosu, jednak obowiązek wypełnienia rozkazu swego króla nie pozwolił mu na to. Młody król cieszył się ze jednak lojalność przeważyła, ponieważ teraz wiedział gdzie są wrogowie, a Rorek wciąż żył. Na pewno przyda się w nadchodzącej bitwie. Wiedział jednak tez jak jest to trudne dla starego krasnoluda.
–Na spytkach plugawcy mówili tez o długouchych, człeczynach, przeklętych Skavenach – tu Rorek splunął siarczyście przez lewe ramie – a nawet innych klanach. Wszyscy przybyli szukać jakiegoś Młota. Wygląda na to ze mistrz Inżynierów z Munzig się nie mylił.
–Jestem Ci wdzięczny za te informacje. Jak przygotowania do…
Nagle włosy na karku i brodzie młodego króla zjeżyły się. Snorri doskonale wiedział co to znaczy. Sekundy potem płachta polowego namiotu znowu się rozchyliła i do rozmawiających dołączył jeszcze jeden krasnolud – Mistrz Run Throgar Żelazna Pieść. Magiczna moc wręcz emanowała ze starego krasnoluda. Kamienny Topor był w stanie przysiąc ze po jego długiej brodzie przeskakiwały iskry podobne do piorunów, a oczy miały lekka, niebieskawa poświatę. Obaj skłonili się. Thogar był najstarszym i najmądrzejszym krasnoludem w klanie. Oczywiście był tez Mistrzem Runów, co tylko zwiększało szacunek jakim powinni go otaczać wszyscy, łącznie z młodym władca. Jako jedyny również posiadał przywilej przysługujący tylko Mistrzowi Kuźni na Górze – nie zwracał się do króla “ojcze”.
-Snorri, synu, wyczuwam w tej krainie ukryta moc.
-Tak Mistrzu. Rorek mówi ze wszyscy szukają jakiegoś Młota.
-Plugawiec mówił ze ma on sile niszczenia i ochrony świata – wtrącił Rorek.
-Tak… – Throgar jakby się zamyślił – nie możemy pozwolić żeby ten artefakt wpadł w niepowołane ręce. Młody królu, powinniśmy ruszać czym prędzej.
-Natychmiast wydam rozkazy Mistrzu. Norri! – zakrzyknął na adiutanta. Płachta namiotu natychmiast się rozchyliła i młodzik był juz w środku.
-Tak Ojcze?
-Każ inżynierom gotować działa, niech górnicy sprawdza czy nie ma tu jakichś korytarzy, lub jaskiń które by nam pomogły, Gromowładni niech jeszcze raz sprawdza zapasy prochu…
Późnym popołudniem Snorri “Kamienny Topór” Strongenfeld, władca Góry Pięciu Kamieni, stal w asyście swoich Młotodzierżców na niewielkim wzgórzu. Spoglądając w dół widział swoja armie. Zastępy wojowników, kuszników, gromowładnych ciągnęły na wschód. Pomiędzy nimi można było dostrzec farbowane czupryny Slayerow, Organy, oraz działa, w tym jedno które człeczyny z Imperium pozostawili uciekając przed żałosna szarża zielonoskórych. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały zwinięty pergamin z przełamaną pieczęcią Gildii Inżynierów. Wspomniał trzech poranionych, ledwo żywych Wojowników Podziemnych którzy dostarczyli wiadomość od Mistrza Gildii Inżynierów, proszącego o pomoc w imię dawnych sojuszy. Zastanowił się czy przypadkiem ta awantura nie obróci się w cos jeszcze większego. “Tak czy inaczej, to doskonała okazja żeby wykreślić co najmniej kilka wpisów z Księgi Uraz klanu Strongenfeld” pomyślał, po czym zadął w potężny, zdobiony zlotem i runami róg minotaura. Wszyscy wojownicy klanu zatrzymali się na chwile i spojrzeli na szczyt wzgórza. Wiedzieli dokładnie od praojców co ten dźwięk oznacza. Klan Strongenfeld właśnie ruszał na wojnę!!!
Łukasz Kowalski (Dwarfs)
W górskich twierdzach trwały przygotowania do wiosennej ofensywy. Xinusson planował tą wyprawę od wielu miesięcy. Plany zdobycie twierdzy zostały opracowane w najdrobniejszych szczegółach. Gildia inżynierów oddelegowała swoich najlepszych członków do budowy machin wojennych.
Dodatkowo udało się nakłonić kapłana run – szacownego Miłonkę, który obiecał, że dołączy do armii by ją wesprzeć swoją mądrością i mocą.
Zima była bardzo mroźna, górskie przełęcze zasypane śniegiem utrudniały komunikację z Imperium. Kiedy zeszły śniegi, armia dowodzona przez Xinussona ruszyła by zmazać krzywdę zapisaną w księdze uraz. Szczęk zbroi mieszał się z rytmicznym posapywaniem silników parowych i rykiem maszyn.
Krasnoludzka armia ruszyła z gór niczym lawina metalu, kamieni, skór i bród – cel był jeden – zdobyć twierdzę, która górowała nad szlakiem handlowym.
Miłonka, korzystając z tajemnych mocy zaklętych w potężnym kowadle zagłady, sprawił że wojenna wyprawa poruszała się niepostrzeżenie po ziemiach wroga.
Kiedy dotarli w okolice twierdzy, rozstawiono maszyny wojenne, żyrokoptery zaczęły krążyć wokół pola bitwy, a piloci wyszukiwali najbardziej dogodnych tras dla wież oblężniczych.
To oblężenie będzie końcem pewnej epoki – twierdza wroga zostanie zdobyta dzięki niespotykanym do tej pory urządzeniom – ich plany zostały wyciągnięte na światło z przepastnych bibliotek.
Xinusson ruszył, a za nim cała jego armia…
Andrzej Budziński (Dogs of War)
Wyciąg z księgi pierwszej wyprawy Remańskiej
Legat Lorenzo Lupo
Wydarzenia z roku 2501
[według Sigmaryckiego kalendarza]
Republika Remańska jako całość dzieli się na trzy części. Wielkie i starożytne miastopaństwo Remas z jego przyległościami, żyzne pola wzdłuż rzeki Remo oraz Zatokę Remańską. Wszystkie te obszary różnią się między sobą walorami obronnymi. Remanie są nam bliscy przez język, obyczaje i prawa, ponieważ mieszkają najbliżej nas, przez co kontakty kupieckie kwitną pomiędzy naszymi miastami. Na północy Remanie sąsiadują z mieszkającymi księstwa Trantino, z którym prowadzą ustawiczną wojnę. Dlatego poważanym przeciwnikiem jest Republika Remańska, gdyż niemal w codziennych walkach ścierają się z najemnikami z całego Starego Świata, najmowanymi przez księstwo Trantino. Miasto Remas posiada bardzo silną flotę, która broni ufortyfikowanego miasta od strony zatoki Remańskiej. Wszelkie próby ataku Prowincji z północy mogą być łatwo powstrzymane przez rzekę Remo, która zaczyna swój bieg z Gór Appuccini na Wschodzie i kończy swój bieg w morzu Tileańskim na zachodzie. Oddzielając Republikę Remas od Pavony i wspomnianego królestwa Trantino.
Na wiosnę 2501 roku do księcia Krasusa V, potomka Lucana, została dostarczona wiadomość od Remańskich senatorów z prośbą o pomoc w zbliżającej się wojnie z zielonoskórymi. Zostali oni zauważeni od wschodu, co świadczyło o nieuchronnym zagrożeniu dla naszego księstwa. Jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że celem przeciwnika był tajemniczy artefakt, znaleziony w jednej ze starożytnych krypt pod miastem. Zostałem wtedy wyznaczony do poprowadzenia armii Luccini, którą mam powołać. Został mi przydzielony fundusz na dokonanie zaciągu oddziałów znajdujących się w prowincji, które nie były związane w wojnie z piratami z wyspy Sartozy. Wraz ze złotem, przydzielono mi skarbnika Bonavento Demonte wraz z jego osobistym lichwiarzem Abdulem Muta’ alim.
Pod wpływem tych okoliczności i ulegając autorytetowi księcia Krasusa, postanowiłem przygotować wszystko, to co było konieczne do wyruszenia w drogę, zakupiłem jak największą ilość prowiantu, dokonałem jak największych zasiewów, żeby starczyło nam na drogę zapasu żywności, a także umocniłem pokojowe i przyjacielskie stosunki z sąsiednimi księstwami. Kazałem przygotować wystarczającą ilość statków, które miały nas przetransportować jak najkrótszą drogą do Zatoki Remańskiej. Rozkazałem rozpoczęcie zaciągu regimentów i uznałem, że pół roku wystarczy dla urzeczywistnienia tych zamierzeń; podjęciem uchwały ustaliłem wymarsz na trzeci miesiąc.
Zbigniew Poziomka (High Elves)
Na wyspie Ulthuan, nad brzegiem Morza Snów, leży Saphery, królestwo magii. Sercem Saphery jest Wieża Hoetha, świątynia Boga Mądrości. Oto największa na świecie skarbnica wiedzy magicznej zgromadzona przez wieki przez magów i uczonych Elfów Wysokiego Rodu, którzy poświecili swe życie na gromadzeniu tajników Sztuki. Wieża Hoeth wyrasta wysoko ponad otaczający ją las. Biała niczym kość konstrukcja, dzieło inżynierii, która opiera się na magii, wznosi się prawie kilometr w górę. Konstrukcja stoi w miejscu wielkiej koniunkcji magicznej energii krążącej w wirze i czerpie z niej większą potęgę niż mogłaby dać zwykła cegła i murarska zaprawa. Dojścia do wieży strzegą kręgi iluzji i magii, i tylko ci, którzy mają pozwolenie Mistrzów Wiedzy Tajemnej, mogą odnaleźć właściwą drogę.
Teclis stał, spokojnie patrząc w kierunku wschodzącego słońca i krain za morzem. Pobyt w wierzy Hoeth zawsze napawał go spokojem.
– Ile to już lat mnie tu nie było – pomyślał, – za dużo zdecydowanie… – po czym stukanie do drzwi przerwało jego kontemplacje.
– Proszę wejdź Anurinie.
– Mistrzu, wzywałeś.
– Tak – odparł Teclis – Mam dla ciebie specjalne zadanie, trzeba odzyskać dawny przedmiot, artefakt – Stary Młot. Legendy i zapiski z naszych bibliotek mówią o tym, że może on powstrzymać koniec świata, nadchodzącą dziewiątą erę.
W porcie i naszej koloni w Starym Świecie będzie czekał na ciebie Lord Xytras. Uważaj na jego temperament, jest strasznie… porywczy. Pamiętaj, artefakt musi bezpiecznie dotrzeć na Ulthan i nie może się dostać w niepowołane ręce! Sam bym ci towarzyszył, jednak obowiązki, które naglą w wierzy mi to uniemożliwiają. Zamiast mnie będzie ci towarzyszyć ci świta Mistrzów Miecza jako twoja straż przyboczna oraz moja uczennica – Allianna. Niestety ostatnia wyprawa okazała się niepowodzeniem, a artefakt przewędrował za Góry Krańca Świata.
Na stole leżą pradawne zapiski z naszych archiwów dotyczące Młota. Wszystkie do twojej dyspozycji. Czas nagli! Powodzenia Asurynie, niech Isha cię prowadzi.
– Tak jest mistrzu! Przygotuję tylko księgi w od razu wyruszam.
………
Z ciemności płaczę do ciebie
Łzy które ronisz za nas
Są krwią Elfów
O Isha
Tutaj stoję
Na ostatnim szańcu
Miecz w mojej dłoni,
Ulthuan nigdy nie upadnie!!
Adam Sadowski (Nurgle Daemons)
Ahhh, ta mieścina zawsze była jego domem – małe spokojne miasteczko na uboczu, żadnych kłopotów istna sielanka. Wszystko zmieniło się gwałtownie, gdy odwiedził jestary wędrowiec okryty szmatami i innymi znoszonymi, poplamionymi ciuchami. Z oczywistych względów nikt go nie wpuścił w swoje progi za wyjątkiem właśnie Papy Slorga – jak to go pieszczotliwie zwano w osadzie z racji na jego już dość sędziwy wiek.
Papa ugościł podróżnika przygotowując mu jadło i czystą słomę na nocleg. Ten w podzięce, gdy tylko Papa zakaszlał podarował mu napar z dzikiego pędu jałowca oraz spokojnie powiedział, aby ten nie martwił się już o żadne choroby, wróżąc, że z pewnością nie będą przyczyną jego śmierci. Wędrowiec zniknął następnego ranka, a Slorg wypił napar rozkoszując się jego procentowym smakiem. Następnego dnia nadal męczył go kaszel jednak czuł się nieco lepiej, silniejszy. Nawet wycharczana krew już go nie martwiła, wydawała się wręcz zabawna…
Tydzień po wizycie podróżnika, w mieście rozgorzało ognisko zarazy szybko rozprzestrzeniając się po okolicach. Śmierć zebrała obfite żniwo, a niemal każdy mieszkaniec miał objawy plagi. Slorga ten widok rozkoszował, chorzy ludzie człapali środkiem miasteczka omijając leżące tu i ówdzie zwłoki, on zaś bawił się świeżutko co wyciśniętym czyrakiem. Gdy tak mijały kolejne dni, a owrzodzone ciało rosło, mężczyzna postanowił wyjść na opustoszałe już ulice delektując się mdławym smrodem bijącym z ciał. Zaciekawił go płacz niemowlęcia, który dobiegał z przeciwnej strony ulicy. Gdy tylko otworzył drzwi ujrzał małe ryczące zawiniątko, leżące obok ciała kobiety. Jako troskliwy obywatel nie mógł pozwolić, aby malec umarł z głodu i zimna toteż przygarnął go śpiewając kołysankę i ziejąc mu oparami prosto w nozdrza. W swoim domu nie miał kołyski, a skoro od jakiegoś już czasu nie doskwierało mu zimno postanowił ogrzać malca własnym ciałem, rozciął swoje brzuszysko zrogowaciałym pazurem i wepchnął malca w swe pokłady tłuszczu. Oniemiały piękną pieśnią ( albo wyziewami starca ) chłopiec potulnie schował się wewnątrz.
Nad ranem zadowolony Skrolg poczuł jak młody zaczął się pożywiać jego własnymi wnętrznościami, a mężczyznę ukuła nutka ojcowskiej miłości do tego berbecia. Miesiąc później, gdy opasły starzec ledwo co mieścił się w swoim pokoju z jego wnętrza rozległ się straszliwy ryk a od środka poczęły rozrywać go pazury, malec obdarzony darami w postaci błoniastych skrzydeł oraz zawiniętych rogów wylazł z głośnym mlaskiem na świat dając swemu nowemu ojcu głęboki pokłon oraz przemawiając do niego w niezrozumiałym języku. Chwilę potem, olbrzymim cielskiem zatrząsł donośny śmiech, a wkoło zaroiło się od małych, pociesznych stworzeń, dokazujących sobie nawzajem. Przyniosły one na wpół umęczone ciała zarażonych, a magia tchnięta wspólnymi siłami przez Slorga oraz jego syna Glitharsussa, przemieniła ich nadając ich jestestwu nowy cel, jakim było szerzenie plag.
Mi Ty (Vampire Counts)
Była to ciemna i burzliwa noc. Wiatr wył wokół przepięknego zamku w dalekiej Arabii, otoczonego niezwykłym przepychem, pasującym do siedzib władców. Istotnie zamek ten był siedzibą nie byle jakiego władcy… nikogo innego jak La’ili al-Tair, dekadenckiej władczyni-wampirzycy ze starożytnego rodu Lahmii.
——————————————————————————————————————————–
Spoczywająca na delikatnym łożu olśniewająco piękna wampirzyca uniosła dłoń i leniwie nią machnęła. Natychmiast w pokoju pojawił się kłąb dymu, który po pewnym czasie przybrał postać czarodzieja w ciemnych szatach. Mag natychmiast padł na podłogę, nie podnosząc wzroku.
– Wstań, sługo. Pozwalam ci patrzeć na mnie tym razem. – dobiegł go zniewalający głos. Nekromanta wstał podnosząc wzrok.
– Tak, pani… słucham cię, pani… – wyszeptał, kierując oczy na postać w łożu. Zobaczył ponętne kształty wampirzycy powoli zmieniające się w mgłę.
– Ostatnio dziwne rzeczy dzieją się w Sylvanii… Nastało wielkie poruszenie wśród von Carsteinów. Szukają jakiegoś starego młotka. Pewnie chcą odbudować nędzne ruiny, które nazywają zamkami – W pokoju rozległ się perlisty śmiech.
– Pani… jeśli można…
– Można. Mów co wiesz, sługo.
– Stary Młot… to jeden z najpotężniejszych artefaktów na świecie! Jeżeli wpadnie w niepowołane ręce…
– Taaaaak… Najpotężniejszy artefakt… zatem jeśli wpadnie w ręce von Carsteinów, Krwawych Smoków, albo tych paskudnych szkarad, Necrarchów…
– Wtedy na pewno wpadnie w niepowołane ręce… zwłaszcza jeżeli znajdą go inni…
Wampirzyca zmaterializowała się przed nekromantą, odsłaniając całe swoje ciało. Mag poczuł niewiarygodny zachwyt, unieruchamiający go całego. Władczyni zamku chwyciła jego głowę, boleśnie ją przekręcając, i nachyliwszy się do ucha, zaczęła szeptać słodkim głosikiem:
– „Inni” nie obchodzą mnie, sługo. Potrafisz władać magią Nagasha i jesteś w tym dobry, lecz spójrz teraz na siebie – nic nie możesz zrobić, ponieważ jesteś jednym z nich. Wielu było przed tobą, a jeżeli się tobą znudzę, wielu będzie po tobie. Zrozumiałeś mnie, sługo?
– T-t-tak… pani… – zdołał wyszeptać niekromanta.
– Teraz słuchaj mnie, sługo. Przywołaj wszelkich nieumarłych jakich zdołasz. Szkielety, żywe trupy, widma, wilki, nietoperze… wszystko! I ściągnij też trupojadów, tylko niech mi się nie pokazują na oczy. Są obrzydliwi i śmierdzą.
– Słucham i jestem posłuszny, pani.
– To dobrze. Niech wszyscy wiedzą, że La’ila al-Tair wyrusza po najpotężniejszy artefakt na świecie!
Łukasz Gładysz (Bretonnia)
PARAVON, wieża zamkowa.
Jontek przebierał z nogi na nogę. Miał niby ważne wiadomości, ale nie miał pewności czy wyjdzie z tej przygody cało. Wrodzony spryt podpowiadał mu iż ma takie same szanse na złotą monetę jak na zamianę w ropuchę. Z wróżkami nigdy nic nie wiadomo. A Pani Sophia była równie porywcza jak piękna.
– Wejść. Usłyszał słodki głos. Ale nie dał się zwieść. To nie była prośba, ale wyraźne polecenie. Nie ma co zwlekać, raz kozie śmierć.
– Pani. Przysyła mnie baron Lambert z wiadomościami. Pan powiedział „Jontek jesteś bystry, zapamiętaj co ci rzeknę. Przekażesz Panience Sophi, że Krwawa Rzeka jest pusta. Splądrowana świątynia. Ale moi szpiedzy donoszą, że szukać trzeba w Mrocznych Ziemiach. Chyba wiem do której twierdzy trzeba się udać. Ale trzeba to zrobić żwawo. I sojusznicy i wrogowie mają nad nami przewagę. Na razie w rejon działań posyłam wszystkie moje siły. Ale zwiadowcy, paru łuczników i oddział piechoty nie gwarantuje sukcesu. Jontek, powtórz! (…) A teraz w drogę. W imię Świętej Panienki!”
I tako szybko jak strzała przyjechał złożyć raport, moja Pani.
Spojrzała na obdartego łucznika. Twarz byłaby ciekawa gdyby nie bulwiasty nos i ślady po ospie. Może i ciekawa, ale teraz brzydka. A wszystko co brzydkie napawało ją obrzydzeniem.
-Masz tutaj swoją monetę. Możesz odejść. Wezwę jak będzie gotowa odpowiedź.
Muszę się przygotować. Potrzebuje każdego asa w rękawie by przekonać Duka do tej wyprawy. Muszę się postarać, nowe szaty, pachnidła…i wejście z klasą. Zrobię wszystko dla tej wyprawy. To święta misja, sama Pani z Jeziora objawiła się i kazała zdobyć Stary Młot.
———————————————————-
Komnata Księcia.
Luis przejrzał się ponownie w lustrze. Nowe szaty, kolor błękitny…może tym ponownie wkradnie się w łaski żony. Uśmiechnął się pod nosem. Łaski i łoża. Strój podobno modny, na zdrowym, na oko 30letnim chłopie leżał idealnie. I powinien, bo kosztował więcej niż chłop ze wsi zarobi przez całe swoje parszywe życie.
Uśmiech zgasł mu z twarzy.
-Kogo ja kurwa próbuję oszukać. Pomyślał na głos. Kochał swoją żonę, ale odkąd nosi w łonie dziecko (oczywiście dziedzica) zamknęła swoje komnaty przed nim. A w końcu każdy zdrowy mężczyzna ma swoje potrzeby.
Tęsknym wzrokiem spojrzał na stojak ze zbroją , wykutą w trzewiach krasnoludzkiej twierdzy. Na miecz, widać że często używany a teraz zakurzony. Na podwiązkę którą wygrał na swym pierwszym turnieju z okazji pierwszego dnia lata. Z burzliwych lat nosił na pamiątkę jeszcze tylko nefrytowy amulet z K itaju.
Zgniję w tym zamku. Albo z nudów albo zgnije mi kuśka od nieużywania.
Z odmętów ponurych myśli wyrwało go „ Książe ” wypowiedziane zmysłowym kobiecym głosem. Nie można go z niczym pomylić.
– Na pamięć Panienki. Mówiłem ci Sohio że nie znoszę kiedy używasz w mojej obecności magii. Miałaś używać cholernych drzwi. I wcześniej zapukać!
Spojrzał na młodą kobietę. Sophia, jak zawsze piękna Sophia. Suknia podkreślająca kibić. Delikatne pachnidło. Subtelna biżuteria. Część sam jej sprawił. Hmm, nie myśleć kuśką, jak tatko mówił „Im piękniejszy strój włoży Sophia tym bardziej musisz mieć się na baczności”. Pewnie nie miał na myśli takiej baczności.
-Książe, ale mam wiadomości nie cierpiące zwłoki, od barona Lamberta. Krwawa Rzeka to ślepy trop. Ale ma nowy – Mroczne Ziemie. Wyruszył wraz ze swoimi ludźmi w tamtą stronę. Ale wrogowie mają nad nami przewagę. A MY musimy zdobyć Stary Młot, w imię Pani. Musimy się pośpieszyć…
-Szara Droga?
-…i przejść Szarą Drogą. Wyczuwam talizman od Lamberta, jak tylko się przygotuję możemy wyruszyć w drogę. Muszę spakować płaszcz, wziąć kilka ksiąg i przygotować portal.
-Nie ma mowy. Nie znoszę Magii. Zawsze po tym mam nudności. A nie ma nic bardziej demoralizującego jak przed starciem Dowódca rzyga. Wyruszę w drogę natychmiast, spotkamy się na miejscu. I tak miałem ochotę polatać.
-Wspaniały pomysł, mój książę. Ale czasy niespokojne więc może w podróż weźmiesz jakiś towarzyszy? Ostatnimi czasy widziałam wyjątkowo znudzonych baronów…ot choćby Corbus i Redemont. Nic tylko konie, potyczki, i maślane oczy do młodych dwórek.
-Rozważę.
-I może trochę kmieci? Lambert wspominał coś o jakiejś twierdzy…
-Sophio, wiem co mam robić. Podobno jestem Księciem.
-…I kilku inżynierów jakby się okazało że twierdza jednak nie otworzy swych bram przed Twym majestatem…
-Sophio, śpieszno ci.
-…Albo jednak sojusznicy uznali że Stary Młot jest ważniejszy od Starych Przyjaźni.
Uśmiechnął się nieszczerze. Już miał pikantną puentę…gdy spostrzegł że Sofia rozpłynęła się w powietrzu.
–KURWA MAĆ. Jak zawsze tak samo! Gaston! Do mnie! Ale chyżo, bo nigdy nie zostaniesz rycerzem.
Wezwać Redemonta i Corbusa. Budzić garnizon, zorganizować kilku cieśli. Czeka was krótka podróż, darmozjady. Prowiant na 7 dni. I siodłać mi Dziubusia! Tylko ostrożnie mi tam. Hippogryfy wieczorem bywają kapryśne.
(…) Chuj mnie obchodzi że już noc i nie ma baronów w komnatach. Masz ich znaleźć nawet pod ziemią!
—————————————————
Niedługo później.
Spojrzał na baronów. Obaj wysocy, smagli, młodzi. Obaj wyraźnie na kacu. I w pomiętych strojach. Jak pamiętał siebie sprzed dekady to pewnie zabawiali się w zamtuzie. Mieli przyjemny wieczór…Już ja im dam przyjemne wieczory.
–Widzę panowie że przynosicie chlubę stanowi rycerskiemu! Gdzie rycerzowi godzi się szlajać po zajazdach i zamtuzach! Poszukiwaliście tam dam w opresji? Szukaliście smoka? Czy może oczyszczaliście beczułki z winem z grasantów? Ja wam, do kurwy nędzy, znajdę jakieś zajęcie. Za dwa kwadranse macie być na placu zamkowym, w pełnym rynsztunku bojowym, z pegazami przygotowanymi do lotu. Po drodze zbierzecie co bardziej trzeźwych rycerzy, dumnie zwących się obrońcami. Wezwiecie też tych świętojebliwych rycerzy ze świątyni. Ucieszą się pewnie ze świętej misji zesłanej przez samą Przenajświętszą Panienkę. Razem z Zamkowym Garnizonem wstąpią na Szarą Drogę, poprowadzi ich Sophia. A my sobie polecimy. Może po drodze przypomną wam się , kapuściane głąby, cnoty rycerskie. Zobaczę, może jeszcze coś z was wyrośnie.
Odmaszerować.
Muszę się jeszcze pożegnać z żoną. Dwa kwadranse i ani minuty dłużej. Jak nie to czeka was krucjata w Arabii…bo Estalijczyków lubię i nie skazałbym ich na takie zakały bretonnskiego rycerstwa.
Tytus (The Empire. Altdorf)
‘Droga Beato! Moja ukochana siostro!’
Bezsenność! I bóle wszelakie. Tak, bezsenność, ta dolegliwość królów dopadła mnie w tak mizernym momencie. Kiedy Cesarz osobiście poprosił mnie na audiencje, ja nie w formie i bezcielesności. I kiedy już zasnę, to tylko na kilka godzin Morr zsyła na mnie swoje błogosławieństwo. I wtedy śnie o kometach, o dziewięciu przeklętych przez wszystko co boskie kometach. Budzę się wtedy zlany potem i przypominają mi się te niezliczone tłumy na Altorfskich targach. I te krzyki:
„Koniec jest blisko! Koniec jest Już!”
Ludzie w czerni je wykrzykują z całych sił. Czarne Bractwo je zwą. A ja spać nie mogę. Bo komety. Bo koniec. Bo komety. Bo Stary Młot. I Cesarz…
Audiencja cesarka, rzecz niezwykle stresująca. Dzień przed ruszyłem do Małej Tilei na calzone i serię wieloowocowych serników. I wino. Tileańskie wino. Oj Beato, mówię ci, Tileńczycy to niezmiernie weseli kompani do pitki. Spędziłem z nimi cała noc, pijąc, obtańcowując dziewki i śmiejąc się do rozpuku. Przez moment można zapomnieć o nadchodzących kłopotach, bólu głowy, nieustannych wizjach i o tym, że ty, moja najukochańsza siostro jesteś tak daleko…
Traktują cię tam dobrze? Nuln, kilka godzin jazdy konno, ale moje obowiązki w stolicy nie pozwalają mi na moment wytchnienia. A nie powiem, wycieczka do Nuln, kusząca.
W Nuln to ja byłem za pacholęcia, kiedy jeszcze miecza nie mogłem w rękach utrzymać. Ani kielicha, ani nawet kawałka lejca. To chyba było za czasów kiedy jeszcze studenciakiem byłem. Ojciec nie zwykł dawać złamanej korony na moja edukację, a wymagał wiele. Sama o tym dobrze wiesz…. Ale za to z Johannem po wsze czasy. Johann to był, zapewne pamiętasz, ze studenckiej mojej grupy, największy zawadiaka. Ciągnęło go w daleki świat już wtedy. A co powiedzieć o teraz, kiedy jak szaleniec wyszukuje co nowe tajemnice do odkrycia na tym padole. Ostatnio, o ile mnie pamięć nie myli, był za wielką woda na zachodzie. O Sigmarze, gdyby nie moje suchoty i bezsenność sam bym z nim ruszył. A tak co najwyżej do menażerii tu w Altodrfie mogę zajrzeć. I fantastyczne stworzenia popodglądać. Ale kiedy się pytam? Skoro na cesarskim dworze zadań co nie miara. A audiencja u samego Cesarza to przeżycie ogromne, nie przelewki. Zimne poty i bezsenność i te wizje na jawie i we śnie toż to przez to. Nie zrozum mnie źle, cesarska służba to wartość najwyższa, ale te przeklęte komety cały czas mącą mi w głowie…
A wizyta kuzyna Adolphusa też mi nie pomogła w tej materii…Ty dasz pojęcie, on jest teraz pełnoprawnym czarodziejem! Pokończył te wszystkie koledże i uniwersytety i czarowaniem się zajmuje. Spoważniał i każe nazywać się teraz Adolphusem Szarym! A kiedyś taki gołowąs był i za dziewuchami z dworu się uganiał…
A teraz mądrości swoje wtłacza mi do głowy i młotach za górami opowiada. To przez niego niechybnie ten brak snu. A idę o zakład że Cesarz mnie wezwał właśnie przez tego nicponia Adolphusa.
Nie chciałbym być w skórze naszego kuzyna. Kiedy Cesarz się dowie że to jego sprawka. Już widzę jego zrzednięto minę. Ha! A ja będę miał spokój i ból przeminie, sen do mnie wróci i będę marzył o gryfach i lotach w przestworzach.
Aporpos latania…. Niedawno odwiedziłem mistrza Jana w jego warsztacie. Ty, dasz wiarę że on nie jest z Nuln, tylko z jakiegoś miasta w Tilei? Może dlatego u niego taki zmysł do latających maszyn, i wszelakich armat i prochu strzelniczego. W Tilei to ponoć na porządku dziennym. I w Estalii też. Tak, Estalijczycy to diabły wcielone. Muszkiety to dla nich codzienność, a proch dosypują do kawy żeby miała jakoby większą moc.
Ech, kawa, pyszny, czarny nektar – nie dla mnie to trunek. Nie teraz w każdym razie. Zważywszy moją przypadłość. Mistrz Jan podarował mi jednak doskonałe remedium – mieszanka kocich łez, pajęczego ziela i niedźwiedziego pazura. I napar na sen gotowy. Ponoć rewelacyjny. Na mnie jednak nie działa…
Ale miksturę zrobiłem, wypiłem grzecznie i niemalże natychmiast przyszedł mi głowy nasz stary gajowy – Ursus Shmidt. On pił takie świństwa. Podobnież, był silny jak tur dzięki temu. Ubił tego trolla w lesie Reik przed laty, pamiętasz? To był gagatek. Oko stracił jak tego trolla ubijał. Troll, to był uparty jak baran. Ale moc w nim była. Jednak nasz Ursus był silniejszy i trolla pokonał. Brawa dla niego! Zawsze to powtarzam. A teraz Ursus Shmidt jest chorążym 9. Regimentu halabardników w naszej starej dzielnicy. Podwójne brawa dla niego! Tak awansować?
A ja? Awans czy degradacja? Choroba wie… Cesarz na audiencji prosił o radę. Był u niego I Adolphus, i Mistrz Jan. Sami uczeni. I sam Cesarz. I pytają się mnie… Mnie, pierwszego syna naszego ojca, spadkobiercy rodu von Suskov. Pytają się – czy ja wiem gdzie jest Stary Młot?
Na Sigmara! No skądże ja mam to wiedzieć! Ja do wojaczki się nadaję, do jazdy konno. Na gryfie mógłbym polatać, gdyby mnie było na takiego stać, ale kartograf ze mnie żaden.
Ja wiem gdzie Arabia leży, choć w niej nigdy nie byłem. Ale Ordo Leonis, mój wierny druh, ze swoim zakonem Panter był na wyprawie w Arabii to mi opowiadał, jakie tam cuda żyją i co za fantasmagoria tam się wyprawia.
Ale skądże do czarta mam wiedzieć cokolwiek o starożytnych artefaktach? Sny mam i owszem o kometach, o twierdzy i o tym, że na gryfie lecę. Ale, na bogów toż to tylko mary nocne!
Czuję się czasem jak ten szalony brat Joachim z Czarnego Bractwa krzyczący o końcu świata. Ja krzyczę i nikt nie słucha. Ale ten krzyk jest w mojej głowie. To jakby cisza krzyczała…
Cesarz jest jednak wyrozumiały dla mej schorowanej osoby. Głęboko wierzy, że ja mam misję. Ja i tylko ja. Twój młodszy brat – patrz siostro – Cesarz we mnie wierzy i powierza mi zadanie.
Ta twierdza za górami, którą widzę w snach wg. Adolphusa jest prawdziwa i tam muszę się udać. Tam jest coś co pomoże światu, pomoże Cesarzowi i pomoże mi w moich schorzeniach.
O, Sigmarze! To jest moja szansa. Cesarz przydzielił mi część swoich wojsk. Dołączy do mnie również Adolphus. Razem dopniemy tego.
A kiedy wrócę, i ty powrócisz do naszego ukochanego Altdorfu z tego przenudnego Nuln, razem wybierzemy się na przejażdżkę po naszym ulubionym gaju.
Ach, Beato! Jakże za tobą tęsknię. Tylko ty masz zrozumienie dla moich bolączek. A ta wyprawa wprawia mnie w niepokojącą melancholię… Niech to się tylko skończy, to wreszcie cię wyśpię…
No nic… przynajmniej będę miał okazję polatać na gryfie. O radości!
Twój najdroższy brat,
Sebastian
Grze Tar (Dark Elves)
Vicae Everh szła dumnie po pokładzie. Za chwile wyląduje na piaskach Starego Świata zamieszkiwanego przez słabych i śmierdzących ludzi. Szczerze nimi gardziła. Lecz wiedziała, że gdy wypełni ładownie swego statku tymi spoconymi glizdami, drobna niedogodność powrotu z ich swądem na pokładzie do Karond Kar jej się wielce opłaci.
Alathea Everh patrzyła nieobecnym wzrokiem w stronę siostry, nigdy nie rozumiała jej pościgu do bogactwa i władzy. Wiedziała, że siła fizyczna nigdy nie dorówna mocom, które w niej drzemią. Do tego jeszcze te delikatne pulsowanie pierścienia, który przyzywał ją od dłuższego czasu. Ta wyprawa idealnie pasuje do jej planów, przesunęła wzrok na lewo od siostry – to stamtąd wzywał ją Adeatzh, Pierścień Demonów obiecując nieograniczone możliwości
……
Dietha Everh ostrzyła swą broń co jakiś czas zerkając na siostrę. Nawet gdyby ta suka, Vicea jej nie zaprosiła to i tak dołączyłaby do tej wyprawy. Wiedziała coś czego nie wiedziały te podłe zdradzieckie kurwy, wyprawa ta będzie legendarna, a ona zdobędzie sławę i przeleje wiele krwi, tak jej przepowiedziano.
Statek wpływał cicho do zatoczki. Szykuj się Stary Świecie, Siostry idą Cię zdobyć…”
……
…gdzieś na pograniczu…
Migotliwy płomień świec oświetlał trzy postacie pochylone nad mapą z wytartej skóry niewolnika.
Vicea ubrana na korsarska modłę. Llekka czerwieniona zbroja kontrastowała z jej jasną skórą. Piersi ukryte pod bojowa kolczuga lekko falowały. Bujne kruczoczarne włosy okalały piękną lekko piegowatą twarz z ustami zaciśniętymi w złości.
Alathea, ewidentnie najchudsza i najmniejsza z trójki sióstr zasłaniająca swe wdzięki na wpoły ubraniem i bujnymi czarnymi włosami wpatrywała się w mapę. Jej drobne ciało owinięte pnączem z cierniami lekko wbijającymi się w opalującą skórę, nadawało jej surowy wyraz siły, który to potęgowały oczy zimne jak stal
Dietha pochylała się ubrana tylko w przepaskę biodrową. Jej kształtne piersi lekko sterczały omiatane bladym światłem świecy. Wysportowane śniade ciało pokryte bliznami kontrastowalo z jasnymi miejscami podkreślając jej piękną postać. Patrzyla na mapę lekko wykrzywioną grymasem zniecierpliwienia.
Vicea wściekle przewróciła oczami, omiotła szybko namiot, który rozbili po lądowaniu w Przygranicznych Księstwach, ta suka Alathea, znów wtrąca się w kierunek jej ekspedycji, To ona tu dowodzi, a nie ta wątła, śliska glizda. Przepowiednie nic ją nie interesowały, z przepowiedni nie ma złota i władzy. Do tego jeszcze wtóruje jej Dietha, która na dźwięk słów “przelejemy krew” widocznie się pobudziła
Opanowawszy się mówi:
-To jest nasz cel, pamiętacie ? Idąc tą trasą nadłożymy drogi, nie narażę niepotrzebnie naszej ekspedycji dla jakiś mrzonek.
– To nie są mrzonki – syknęła Dietha – widziałam świeżą krew na ołtarzu która…
– Owszem siostro – przerwała jej Alathea wiedząc ze Dietha potrafi wiernie oddać opis po którym na pewno jej się zrobi niedobrze- nadłożymy ale niewiele, ominiemy tą strażnice – Alathea wskazała na mapie,. Vicea wiedziała że siostra ma racje, ale nie chciała dać jej satysfakcji.
– Jeśli coś pójdzie nie tak, zapłacisz mi za to. Za każdego elfa stu niewolników.
Alathea wiedziała że wygrała.
– Dobrze, ale wybiorę sobie nagrodę jeśli proroctwo się sprawdzi
Vicea zaskoczona popatrzyła na siostrę…
– Dobrze, byle nie niewolnicy. Nie interesują mnie te istoty nie są mi do niczego potrzebne
Tymi słowami jeszcze bardziej zainteresowała Vicea, która pomyślała ” to czego tu szukasz, suko”
Dietha uśmiechała się, nie śledząc dalszej wymiana zdań miedzy siostrami, myślami była na polu bitwy zanurzona w krwi ofiar …
Do namiotu wszedł przyboczny Vicea:
– Pani wszystko gotowe …
Dopiero teraz ich uszu dochodził dźwięk rozpoczynającej się orgii. Vicea skinęła, uśmiechając się półgębkiem. Ten wieczór jednak będzie udany. Dietha poprawiła niewygodny rzemień, wrzynający się jej nieprzyjemnie. Alathea wymruczała zaklęcie gojące, gdyż cierń zbyt mocno wbił się w jej pośladek…
Tomasz Kmiotek ( Empire. Stirland)
Między dwoma wielkimi rzekami – Stir i Aver leży jedna z najbiedniejszych prowincji – wyśmiewany w całym Imperium Stirland.
Pewnego słonecznego dnia Alberich Haupt-Anderssen, Wielki Książę Stirlandu, Książę Wurtbadu, Nadzorca Sylvanii wezwał do siebie najzdolniejszego z młodych, ubogich szlachciców, człowieka który udowodnił swoją wartość podczas służby w Rzecznym Patrolu Stir.
– Sir Thomasie von Bauerntölpel!
– Słucham, Wasza Miłość!
– Pora, żeby Stirland przestał być pośmiewiskiem Imperium. Nareszcie nadarza się okazja, żeby się odegrać na tych przeklętych Reiklandczykach, Averlandczykach i Wissenlandczykach.
– Niech Jaśnie Oświecony nie zapomina o dzikusach – Middenlandczykach i Talabeclandczykach!
– Właśnie! i jeszcze ci okropni Ostlandczycy i Nordlandczycy!
– I te diabły z Ostermarku!
– Tak, na nich też się odegramy! Słuchaj – W Schramleben, przy Starej Drodze Krasnoludów ze Zhufbar, nasz człowiek dowiedział się o historii Starego Młota, wielkiego artefaktu nad artefaktami.
Twoje zadanie jest proste – masz mi go przynieść, wtedy pokażemy tym wszystkim Reiklandczykom(etc…).
– Tak jest, Wasza Książęca Wysokość!
– Szczegółów dowiesz się od mojego sekretarza, gnoma von Moltke, który od dziś staje się twoim pomocnikiem.
Wyruszasz jutro o świcie – pamiętaj, pełna konspiracja. Na razie zabierz ze sobą tylko swój oddział mieczników i oddziały wsparcia strzelców z patrolu rzecznego na pogranicze z Sylvanią.
Sir Thomas nie tracił czasu.
Zaraz kazał służbie wołać owego gnoma von Moltke.
Ciekawe indywiduum, lecz kompetentny bardzo. Od razu przyniósł mapę i cały plan przygotowań do wyprawy przedstawił. Patrol miał popłynąć w górę Stir, aż do Marburga, przesiąść się na mniejsze łódki i w górę Steyr aż do Schöllach, gdzie dołączyć miała do niego grupa wynajętych przepatrywaczy.
Potem prosto do Scheibbs, ostatniej żeglownej miejscowości nad Aver, gdzie czekał już inżynier Hermann Gükler z baterią artylerii i Spazo Proudfoot specjalista od taborów, aprowizacji i zaopatrzenia ze swoimi chłopakami z Krainy Zgromadzenia.
Następnie na wschód, wzdłuż granicy Krainy Zgromadzenia aż do Grusserl, gdzie czekać będzie Baron Johann ze swoimi ludźmi z Dorfendorfu i Leicherbergu.
Droga przez Stirland obfitowała w mniej i bardziej zabawne wydarzenia, o których długo by opowiadać…
Najdziwniejsze jednak były dwa spotkania – pierwsze w lesie Rohrwald podczas potyczki z tamtejszym plemieniem goblinów Rurta Czarnonosa. Okazało się, że szybka i bezinteresowna pomoc dzielnego młodego rycerza i jego weteranów ocaliły od zbezczeszczenia starożytne druidzkie trzebiszcze wśród świerków.
Druidzi w podzięce podarowali mu czarodziejski amulet, a najmłodszy z nich, mistrz sierpa i młota, niejaki Marx postanowił się do nich przyłączyć.
Opodal Vorchdorfa nadarzyła się natomiast okazja do przestrzelania świeżo odebranych maszynek mistrza Hermanna podczas potyczki ze niewielką bandą terroryzujących miasteczko skavenów… od tego czasu za wojskiem zaczęła ciągnąć grupa szalonych obszarpańców wykrzykujących brednie o zbliżającej się erze strzaskanych tarcz i wyjących wilków…